Businessman TOday
To proste sformułowanie przeszywa mnie na wskroś. Bezlitośnie wżyna się na pierwszy kadr, przywracając wspomnienia, które od dawna niechciane ukryłem gdzieś daleko w najmniej...
To proste sformułowanie przeszywa mnie na wskroś. Bezlitośnie wżyna się na pierwszy kadr, przywracając wspomnienia, które od dawna niechciane ukryłem gdzieś daleko w najmniej sfałdowanych pokładach mojego mózgu.

Szmaciany fartuszek

Powracają niechciane jak czasy PRL, w towarzystwie zimnego, nieświeżego śledzia i ciepłej wódki. Kojarzą mi się tylko i wyłącznie z fioletowym, niczym szmaciany fartuszek ekspedientki w kolorze paryskiego błękitu (niepopularna nazwa Denaturatu w gimnazjach i liceach), upaćkanego fiołkowo buraczanymi plamami i zapięty brązowymi guzikami. Kolor jej doświadczonej twarzy przypominał bardziej dwie czerwone żarzące się kule na policzkach, nałożone na warstwę podkładu maskującego nierówną walkę z coraz szybciej pędzącym czasem. Wraz z obrotem wskazówek w wiszącym na ścianie zegarze, zmatowiałe perły zdobiące pomarszczony dekolt przestały swoim blaskiem podkreślać to, co kiedyś budziło zachwyt w okolicznych klientach.

Jeden pół-szczery uśmiech

Właśnie takie słowa pasują najtrafniej do opisu niewielkiej, praskiej cukierni, której klientem byłem raz i właśnie tyle wystarczyło, by nie być nim już nigdy więcej. „I co jeszcze?”, to sformułowanie, które słyszałem tego dnia i w tym miejscu o kilka razy za dużo. Sformułowanie, które może brzmiałoby zupełnie inaczej, gdyby towarzyszył mu uprzejmy głos lub delikatne drganie warg usiłujące wykrzesać jeszcze jeden, pół-szczery uśmiech. Naiwność i ślepa wiara w ludzi zawsze była moją słabą stroną. W końcu ocierasz się o delikatną granicę absurdu, zastanawiając się, czy po przekroczeniu progu sklepu, nie cofnąłeś się w czasie, pozostawiając za sobą, lekko sztampowe, jednak przyjemne dla zmysłów schematy nienagannej obsługi wypracowane w XXI wieku. Przygotowujesz się do startu w wyścigu, o trofeum najmniej miłej osoby w pomieszczeniu bojąc się bardziej tego że wygrasz, niż przegrasz. W końcu nie wiesz, czy nadal jesteś w stołecznej cukierni, czy już na siłę wcielasz się w rolę petenta, pionka zbijanego właśnie na planszy biurokracji w urzędzie państwowym.

Pij mleko, będziesz wielki

Wychodząc z takiej cukierni zastanawiasz się, jak możesz nabroić, by odegrać się za złowieszcze spojrzenia, przed którymi tak usilnie broniłeś się w cukierni. Wejść na pasy na jezdnię tuż przed maskę starego trupa, by hamulce wydały z siebie ostatnie tchnienie? A może wyjąć komuś papierosa z ust, by z ironią rzucić o ziemię dodając mętne hasło z pierwszej lepszej reklamy telewizyjnej w stylu „pij mleko będziesz wielki”? A może zdusić tą pokusę odegrania się na kimś w sobie, w zarodku i postąpić z klasą? Właśnie takie myśli mogą towarzyszyć osobom o słabych nerwach, których tego dnia podobnie jak mnie spotkała obsługa, psująca urocze święto Tłustego Czwartku. Czy tak powinien czuć się klient wydający pieniądze w sklepie? Czy obsługa klienta nie powinna raczej starać się nawiązywać ciepłe relacje? Czy priorytetem w obecnych czasach nie jest budowanie mostów porozumienia? Czy już nie jest ważne tworzenie niewidzialnych, a przy tym trwałych więzi z tymi, którzy tak chętnie kupują, wcale nie tanie produkty?

Satynowa zbrodnia

Najgorsze jest to, że wpływ podobnych codziennych sytuacji odbija się na społeczeństwie. Nie widziałem, aby wzięty fanatyk muzyki disco-polo stojący przede mną, wychodząc z cukierni pogłaskał wpatrującego się i czekającego na niego przywiązanego do drzewa czworonoga. Nie sądzę też, aby kobieta, która stała obok mnie, umiliła ten dzień swojemu mężowi po powrocie do domu. Przecież na kimś musi wyładować swoją frustrację. Podobno, gdy uczestniczysz w kłótni z kobietą, a ona akurat stoi z nożem w dłoni, wystarczy wyjąć bułkę i masło, a wrodzony instynkt wygra, w efekcie czego kobieta zrobi ci kanapkę. Nigdy jednak nie miałem takiej sytuacji, by sprawdzić to na własnej skórze i móc tą tezę potwierdzić. Największej zbrodni dopuściłem się jednak ja sam, kalając cenne kartki satynowego papieru Mistrza Branży, przekazując wam krótką i osobistą retrospekcję kwadransa życia, wprost z jednej z warszawskich praskich cukierni. Stojąc w niej, pewnie czułem się tak samo jak ty teraz, drogi czytelniku. Najprawdopodobniej myślisz, że zmarnowałeś cztery i pół minuty swojego życia, czytając to co napisałem. Mógłbyś w tym czasie wypalić papierosa lub zrobić dobry uczynek i zaparzyć kawę, nawet jeśli robisz to z zamiarem wylania jej komuś na spodnie.

To zależy od Ciebie

Wspominałem w poprzednim akapicie o naiwności i ślepej wierze w ludzi, a więc zakończę ten artykuł pozytywną puentą, dając cień nadziei na lepsze jutro. To dlatego, że istnieje bardzo prosta rada, która może zmienić życie każdego klienta wydającego pieniądze w cukierniach w tym kraju. Wystarczy, aby każdy właściciel zadbał o właściwą obsługę klienta w swoim sklepie. Nie musi być ona profesjonalna już pierwszego dnia. Wystarczy wdrażać ją powoli, jedną zasadę po drugiej, by w Tłusty Czwartek w przyszłym roku, w słodki sposób zamazać to, co nigdy nie powinno się wydarzyć. Najcenniejsza rada, jaką mogę teraz ofiarować tobie brzmi… zacznij jeszcze dzisiaj.

 

Read it in english version: http://www.businessmantoday.us/anything-else/

Krzysztof Sadecki